Zły Człowiek - Jarosław Kowal
Herbata: Irlandzka wiśnia (czarna)
Nie wszystkie książki, które posiadam, kupiłam
osobiście. Niektóre dostałam w prezencie (a tych wiele, niestety, nie ma),
niektóre pożyczyłam do przeczytania, a niektóre… cóż, udało mi się wygrać. Tak
było też z książką, o której dzisiaj piszę.
Książkę „Zły
człowiek” Jarosława Kowala wygrałam w zeszłym roku (kwiecień 2014) w
giveawayu Goodreads First Reads
zorganizowanym na portalu Goodreads. Nie jest to pierwsza książka zdobyta
przeze mnie w ten sposób, ale na pewno pierwsza napisana w języku polskim. Trochę
mi zajęło wzięcie się za nią, ale zrzucam to na fakt, że od zeszłego roku moje
zbiory książkowe powiększyły się bardzo mocno, a i posiadanie kindle’a i pobyt
za granicą raczej nie ułatwiały tej sprawy. Dopiero użycie mojego magicznego kubeczka z losami powiedziało
mi, że muszę tę książkę przeczytać. I zaczęłam. W kwietniu tego roku.
„Zły
Człowiek” to debiut literacki Jarosława Kowala,
działacza kulturowego z Trójmiasta. Został wydany przez Wydawnictwo Novae Res i
taki oto opis można znaleźć na ich stronie:
„Z muzyki
łatwiej umierać, niż żyć, czego przykładem jest Jacek – pasjonat przymuszony do
„wstrzeliwania” się w tematykę grantów i utrzymywania towarzyskich kontaktów z
działaczami, których skrycie nienawidzi. Manifestacja frustracji skutkuje
wykluczeniem go ze „środowiska kulturalnego”, ale klęska zawodowa nie jest
najdotkliwszą w życiu Jacka. Właśnie został ojcem, rozstał się z matką syna,
nie może poskładać niejasno określonych w czasoprzestrzeni relacji z
mężczyznami i kobietami, a na każde ważne pytanie odpowiada sobie „nie wiem”.
Ratunku szuka w psychoterapii, ale dostaje jedynie kolejny pretekst do ucieczki
przed życiem. Można by pomyśleć, że to głos pokolenia, ale dla Jacka nie
istnieje żadne pokolenie, tylko zbiór przypadkowych, zapatrzonych w siebie osób
– złych ludzi, takich jak on.”
Brzmi interesująco, trochę intrygująco i przede
wszystkim – z opisu dalej nie wiesz, o co może chodzić w tej książce. Ale za to jaka ciekawa okładka! Tak, okładka swoją prostotą jest w stanie zdobyć moje serce. A jestem
łasa na ładne okładki.
Pisząc o „Złym
Człowieku” nie mogę nie wspomnieć, że w dużej mierze został sfinansowany
przy pomocy crowdfundingu na portalu PolakPotrafi.pl – samo wydawnictwo zresztą
daje możliwość współfinansowania wydania swojej książki, dzięki czemu autor
zachowuje swobodę dysponowania dziełem. Tak przynajmniej wynika z informacji na
stronie. Przyznam, że idea finansowania społecznościowego bardzo do mnie
przemawia, bo to zwykli ludzie, użytkownicy/czytelnicy (czy przyszli, czy
dotychczasowi) pomagają zadecydować, czy chcą, by dana rzecz przez nich
współfinansowana ujrzała światło dzienne, i jak bardzo taki pomysł im się
podoba. Taka pomoc od ludzi dla ludzi. Ale ja tu nie o tym.
Okej, idę po herbatę, po na trzeźwo recenzji
nie napiszę.
Dzisiaj zalewam tę o wdzięcznej nazwie Irlandzka Wiśnia. (Kiedyś Irlandię
odwiedzę). Czarna cejlońska, z hibiskusem, wiśnią i czarną porzeczką. O ile
pamiętam, bo po zakupie nie zachowałam całej etykietki. Pachnie jak wiśniówka,
procentów ma o wiele mniej, ba, chyba nawet wcale (bo z wiśniami nigdy nic nie
wiadomo), ale zawsze można poudawać. Czy irlandzka? Nie byłam, więc się nie
wypowiem – no, chyba że chodzi tu o ich pociąg do bycia na lekkim rauszu.
Zapach w każdym razie przepiękny. I przed zaparzeniem, i po zaparzeniu.
Uwielbiam. Słodkawy, wiśniowy, rumowy. Czekajcie, rumowy? No okej.
Siorbię ją co jakiś czas i choć najbardziej
wydaje się nadawać na lekką pluchę czy inny letni deszczyk, tak nie przeszkadza
mi jej picie o każdej porze, w każdej postaci. Parzona do trzech minut ma
(podobno) właściwości pobudzające, do pięciu – relaksujące, ale jedno wam
powiem: wyjmijcie liście po zaparzeniu (ja używam zaparzaczek z Ikei, więc z
wyjmowaniem łatwiej), bo robi się gorzkawa i trochę traci na smaku (ale nie na
aromacie!). Przepyszna na zimno! Skąd wiem? Bo jak ją zaparzyłam, tak o niej
zapomniałam i właśnie ją piję, chłodną. Co wrażliwszym polecam lekko dosłodzić,
można wzbogacić smak – a przynajmniej tak mi się wydaje, bo ja słodzonych
herbat zdzierżyć nie mogę.
Teraz krótko, dlaczego ten rodzaj? Książka
Jarosława Kowala zawiera wiele historii z życia Jacka, głównego bohatera,
będącego trójmiejskim muzykiem bodajże jazzowym,
i alkohol w tych historiach pojawia się równie często, co muzyka, więc
przewrotnie na to patrząc, herbata z aromatem przywodzącym na myśl wiśniówkę i
rum, pasuje idealnie. Chociaż ostateczny powód podam też na końcu.
„Zły
Człowiek” to nie jest książka na jedno posiedzenie.
Nie przeczę, że można ją przeczytać jednym tchem – zapewne znajdą się takie
osoby – ba!, przez pierwsze strony wręcz się leci, jednak ma tyle zagmatwań,
zawirowań i rozważań filozoficzno-intelektualnych, że trzeba sobie zrobić od
niej przerwę raz na jakiś czas. Brak podziału na jawne rozdziały, skakanie w
czasie jak na sinusoidzie, chwilowe przeskoki w rodzaju narratora, tylko
potęgują wrażenia.
W tej książce nie ma prostej linii czasowej,
łatwego do przewidzenia ciągu przyczynowo-skutkowego. Raz czytamy o niemal
trzydziestoletnim mężczyźnie z problematyczną sytuacją rodzinną, który stara się
zrozumieć siebie korzystając z usług terapeuty, innym razem o młodym chłopaku z
kryzysem własnej seksualności, by w następnym momencie przeskoczyć do nastolatka
przeżywającego okres dojrzewania. Taka achronologiczność, choć na początku
zaskakująca i wybijająca z rytmu, dodaje tej książce uroku, bo nigdy nie
spodziewasz się, o czym przeczytasz następnie. Ale też nie jesteś pewny, do
czego ta książka prowadzi.
Tempo książki raz przyspiesza, raz zwalnia,
czasem nie wiesz, co może się przydarzyć, co jak zakończyć, by w następnej
chwili teatralnie przewrócić oczami. Niektóre historie ociekają satyrą,
sarkazmem wymierzonym w polską kulturę i sztukę, głównie tę trójmiejską,
pokazują sposób traktowania człowieka-artysty „od kuchni”. Inne z kolei to
przykład prozy życia zwykłego śmiertelnika: mówi o pojawiających się i
zanikających uczuciach, o osobach, które są, a później gdzieś przepadają.
Jaki jest temat książki? Nie jest z góry jasno
określony. Chociaż początkowo może się wydawać, że to życie, ja odniosłam wrażenie, jakby ta cała książka, to była podróż
po tym lekko schizofrenicznym, pogmatwanym umyśle narratora. Tę książkę po
prostu trzeba przeczytać do końca, aby zrozumieć, o czym jest. I żeby móc
samemu przemyśleć niektóre kwestie, które ona porusza.
Myśląc o treści, nie mogę nie wspomnieć, że
podobały mi się bardzo życiowe stwierdzenia, co jakiś czas pojawiające się w
książce. Właściwie przysparzały mi one najwięcej frajdy. Pierwsza perełka
prawie na początku (a trafiłam na nią czytając na przystanku), na widok której
zaświeciły mi się oczy, i każda kolejna im dalej zagłębiałam się w treść.
Perełką literacką bym jej nie nazwała, no,
chyba że ktoś ma równie (lub bardziej) pokręcony sposób myślenia jak Jacek.
Albo trochę jak ja, ponieważ wiele tematów poruszanych, omawianych,
wspominanych przez głównego bohatera jakoś do mnie przemawiało. No dobra. Nie
tyle miały na to wpływ tematy, co bardziej myśli i sposób postrzegania świata. „Zły Człowiek” wymaga od czytelnika
niejakiego skupienia, bo nie jest to typowa fikcja literacka. Czytając ją ma
się wrażenie, że czyta się o życiu samego autora. W ogóle, wg profilu na
PolakPotrafi.pl, książka jest traktowana jako dzieło multibiograficzne, nie
tylko posiadające wątki z życia samego autora, ale też z życia jego znajomych,
przyprószone fantazjami.
Rozmawiając na temat książki Kowala z innymi,
wśród rozmów przewinęło się porównanie jej do utworów Wiesława Myśliwskiego.
Mój problem z porównaniem pojawia się jednak w tym, że sama nie miałam okazji
przeczytać książek tamtego autora, a z kolei osoba, z którą wspólnie wysnułyśmy
ten wniosek, nie czytała jeszcze „Złego
Człowieka”. Taki impas, bo żadna z nas nie może potwierdzić swoich
przypuszczeń.
Gdybym miała umiejscowić „Złego Człowieka” w jednym gatunku literackim, miałabym nie lada
problem. Może wpływ na to miałaby niewystarczalność polskich terminów, ale w
gruncie rzeczy też sama treść książki. Chociaż sądzę, że najbliżej jest jej do Kreatywnej Literatury Faktu (jakoś
angielski odpowiednik brzmi przystępniej: Creative
Non-Fiction), czy też Literatury
Poważnej, ale i tak nie byłabym tego pewna.
Długo się przymierzałam do oceny i samej
recenzji książki. Bo żeby ją ocenić, musiałam na nowo przemyśleć to, o czym
przeczytałam. Nie powiem, część wątków zatarło mi się w pamięci, książkę
odkładałam z uczuciem spełnienia obowiązku, co jednak nie znaczy, że nie
wywarła na mnie swoistego wrażenia. Mój ulubiony moment pojawił się przy końcu,
jakieś 30 stron od ostatniej kartki, a ostatnie pięć-dziesięć stron wywołało
lekki uśmiech na twarzy, bo moim zdaniem było dość mocnym podkreśleniem całej
konstrukcji i bardzo umocniło opowiedziane historie. Zdecydowanie nie jest to
książka na raz i zdecydowanie nie jest to książka dla bardzo młodego,
nieświadomego czytelnika.
Przypuszczam, że gdybym trafiła na „Złego Człowieka” wcześniej, pewnie
leżałby niedokończony na półce lub w najciemniejszym kącie mojego pokoju. To po
części jak z dzisiejszą herbatą – jeśli nie wyjmiesz w porę fusów, możesz
przejechać się na smaku, tak tu, jeśli zaczniesz ją w złym momencie, możesz
całkowicie minąć się z jej przekazem.
Komentarze
Prześlij komentarz